Dobro rodzi dobro.

Dobro rodzi dobro.

DSC_0275Posiadanie własnego samochodu od zawsze było moim  niedoścignionym marzeniem. Po feralnym skoku do wody wszystko się zmieniło, marzenia też. Przez wiele lat ważniejsza była rehabilitacja, utrzymanie stabilnego stanu zdrowia, zmaganie się z odleżynami i spastyką , a szczytem marzeń był pierwszy wózek elektryczny, który pozwolił na namiastkę samodzielności. Lata mijały, sytuacja stabilizowała się i wtedy powróciło marzenie o samochodzie. Zacząłem wyobrażać sobie jak cudownie byłoby mieć własny pojazd, wygodny, z windą, zwrotny by moje dziewczyny bez problemu mogły go poprowadzić. Wówczas bez problemu zabierałyby mnie w różne miejsca: do kościoła, na wycieczki, do znajomych, mógłbym jeszcze pełniej cieszyć się życiem. Zacząłem przeglądać rynek aut i wtedy przychodziły chwile zwątpienia…to przecież duży wydatek finansowy na który mnie nie stać. Marzenia są takie piękne, nawet gdyby miały się nie spełnić, ale na wszelki wypadek  ciułałem najdrobniejsze nawet grosiki, wzdychając – może kiedyś uzbieram… W obliczu Waszej nieocenionej pomocy, zwłaszcza przy zbiórce funduszy na wózek elektryczny, bez którego po prostu nie ruszył bym się z łóżka, nie śmiałem nawet wspomnieć o zbiórce środków na samochód…ale…Opatrzność czuwała! O moich marzeniach dowiedział się pewien Anonim (bardzo miła osoba, która pragnie pozostać anonimowa), który zaproponował abyśmy wspólnie podliczyli swoje możliwości finansowe i wówczas okazało się, że razem damy radę, że uda nam się uzbierać na auto. Wiadomo, w grę nie wchodził mercedes z salonu, ale coś, co będzie dostosowane do moich potrzeb i pozwoli wyruszyć poza rodzinną wieś J wobec takich planów ideą kupna samochodu zacząłem dzielić się z innymi, pytając czy to dobry pomysł.

Komputer rozgrzany do białości ledwo zipał przy przeszukiwaniu stron motoryzacyjnych, a słuchawki od telefonu parzyły uszy podczas handlowych rozmów. Było to co lubię – konkretne działanie. Brałem pod uwagę różne modele aut typu Renault Kangoo z opuszczaną podłogą i podjazdem. Wiadomo, mniejsze auto łatwiej będzie siostrom je prowadzić, łatwiej zaparkować. Świadomość prowadzenia nawet najmniejszego busa wywoływała u nich, wprawdzie chwilowy, ale całkowity paraliż.  Pod koniec stycznia nadarzyła się okazja, aby w Koninie wypróbować taki samochód. Przyjaciele wypożyczonym busem podwieźli mnie do komisu. Z bijącym mocno sercem z nadzieją, że znalazłem to czego szukałem zacząłem próbę podjazdu na pokład. I…słychać było żałosny jęk zawodu! Właściciel komisu na potrzeby komercyjne „podkręcił” wymiary auta, które niewiele wspólnego miały z rzeczywistością! Okazało się że dla tego modelu jestem za wysoki, a kiedy się opuściłem na wózku w pozycji horyzontalnej razem z zagłówkiem byłem za długi…więc  nie udało mi się zainstalować w kokpicie. Rozczarowanie sięgnęło zenitu!

Kiedy emocje opadły, wróciłem do poszukiwań podwyższonych aut osobowych. Niestety ceny takich egzemplarzy znacznie przewyższały nasz budżet motoryzacyjny. Po naradach rodzinno – koleżeńskich zapadła decyzja o zmianie segmentu poszukiwań, jedynym rozsądnym rozwiązaniem okazał się busik dostosowany do moich potrzeb.

Wybór duży, ale ten za stary, ten ma zbyt duży przebieg, ten po wypadku…a do tego dochodziły nieustanne wątpliwości czy dobrze robię? Czy dam radę utrzymać samochód, opłaty, koszt paliwa, ewentualne naprawy? A jeśli mój stan się pogorszy i nie będę mógł pracować? A z drugiej strony kusi większa niezależność , wyjazdy do dentysty, w odwiedziny… Anonim jednak uspakajał mnie, że jeśli nawet sprawdzi się najgorszy scenariusz, to w ostateczności auto można sprzedać. To prawda, więc znów rzuciłem się w wir poszukiwań angażując również kolegów i przyjaciół, znawców motoryzacji, aby wybrać jak najlepiej. Wreszcie jest! Rocznik jeszcze nie prehistoryczny, przebieg zachęcający, luksusowa winda i wiśniowy metaliczny lakier…CUDEŃKO…no i cena mieszcząca się w budżecie! Po wnikliwej wirtualnej analizie  w drugiej połowie lutego wybrałem się  osobiście ze szwagrem Jurkiem i jego bratem, Panem Andrzejem, który jest kierowcą, na oględziny wozu, który znajdował się prawie 200 km od mojego domu. Stan techniczny wypadł bardzo dobrze, funkcjonalność oceniona w czasie przejażdżki również znakomita i do tego właściciel okazał się być niezwykłą osobą, bardzo miłą i uczynną. Mimo wszystko poprosiłem o tydzień na podjęcie ostatecznej decyzji.

Na gorącej linii zawrzało, konsultacjom nie było końca, rokowania znawców tematu były zachęcające. Romek i Marcin wręcz namawiali mnie do kupna, zapewniając jednocześnie, że wszystkie przeróbki i serwis biorą na siebie. O sfinalizowanie transakcji poprosiłem Roberta, miłośnika czterech kółek, który na miejscu raz jeszcze zdiagnozował auto. I stało się, kupiłem swój pierwszy w życiu samochód!

Targała mną burza emocji, z jednej strony radość, a  z drugiej wątpliwości, że może jest coś ukrytego i niebawem się rozsypie? Ale ponieważ całe przedsięwzięcie od samego początku poleciłem Bożej Opatrzności,  a wszystko zaczęło się pomyślnie układać, więc widocznie tak miało być.

Auto kupiłem od wspaniałych ludzi, szczerych i wrażliwych. Przyznali, że cieszą się z faktu, iż busik będzie służył właśnie mnie i nie tylko znacznie obniżyli pierwotnie ustalona cenę, ale zatankowali bak do pełna i pomogli skutecznie przebrnąć przez gąszcz biurokratycznych barier związanych z przeglądem technicznym windy i dopuszczeniem jej do użytku (mimo ze wcześniej była używana do transportu ludzi). Szanowni Państwo z całego serca dziękuję Wam, za życzliwość , wsparcie i bezinteresowna pomoc!
Z całego serca dziękuję również Anonimowi, który rozpoczął całą „zadymę” z autem i w znacznym stopniu przyczynił się do tego, że w budżecie domowym w rubryce ”auto dla Harnasia” znalazły się wystarczające środki.

Dziękuję Robertowi za merytoryczne doradztwo i sprowadzenie samochodu pod mój dom. Nie ukrywam, czekałem na niego z wielką radością, wzruszeniem i ze łzami w oczach.

Dziękuję Marcinowi i Romkowi za nieograniczone zaangażowanie w ten motoryzacyjny projekt, za pomoc, która oprócz wymiernych efektów  wyzwoliła w nas wiele dobra, zacieśniła więzi, ukazując jednocześnie wartość przyjaźni – dziękuje Przyjaciele.

Dziękuję Panu Marcinowi Wypchło, właścicielowi firmy ALEXAS w której zespół pod kierownictwem Marcina Stefaniaka bezinteresownie dokonał szczegółowej diagnostyki, niezbędnych napraw i przeróbek auta, aby podnieść komfort jazdy i sprostać wszystkim standardom bezpieczeństwa.

I choć moje życie naznaczone jest cierpieniem, to dzięki wsparciu i życzliwości której doświadczam, potrafię z nadzieją spoglądać w przyszłość. Potrafię marzyć i realizować marzenia. Dzięki życzliwości napotykanych osób, otrzymuję motywację do podejmowania kolejnych wyzwań i czuję się potrzebny bez względu na ograniczenia i wygląd. Ludzka życzliwość, duchowe wsparcie i bezinteresowna pomoc są moja siłą w pokonywaniu codziennych trudności.
Pan Bóg kolejny raz udowodnił mi, że nie jestem sam i jeśli Mu zaufam, to wszystko jest możliwe. Projekt zakupu auta zakończył się sukcesem, ale jego wielką „wartością dodaną” jest  CUD przemiany ludzkich serc, które nagle otworzyły się na oścież zaskakując niezwykłą szczerością. Niektórzy uczestnicy projektu wyznali mi, że nie podejrzewali siebie samych o takie pokłady dobra! To wspaniałe przeżycie zacieśniło nasze więzi, dało wiele radości i potwierdziło, że niesienie pomocy innym jest piękne. Kiedy obcujemy  z cierpieniem łatwiej docenić to co mamy, bo przecież jeden moment może zmienić nasze życie bezpowrotnie.

Panie Boże, dziękuje Ci za wspaniałych ludzi, których stawiasz na mojej drodze!

Za wrażliwość, okazaną pomoc, za to, że moje marzenie mogło się spełnić, jeszcze raz Wszystkim z całego serca dziękuje!

Prace przy busie 🙂

Efekt końcowy 🙂

 

This entry was posted in Mój blog. Bookmark the permalink.

Dodaj komentarz