Najtrudniejszy okres życia – „sepsa”
Podczas pobytu w DPS kilkakrotnie przechodziłem zapalenie płuc i nawracające się infekcje dróg moczowych. Wyglądało to tak: infekcja-antybiotyk, infekcja-antybiotyk … itd.
Mój organizm faszerowany antybiotykami stawał się coraz słabszy i coraz mniej odporny, aż przyszła chwila kiedy się poddał. Gorączka narastała , mimo kolejnych antybiotyków i troskliwej opieki sióstr nie było najmniejszej poprawy. Kolejna wizyta lekarza domowego, kolejna zmiana antybiotyku na silniejszy, kolejny raz bez jakichkolwiek rezultatów. Trwało to już jakiś czas. To była taka huśtawka, zdawało się że są momenty pozornej poprawy, potem znów pogorszenie, aż do pamiętnego dnia, kiedy to siostra Ania podawała mi obiad. Leżałem na podwyższonym łóżku i „odleciałem”. Kilkakrotnie mierzone ciśnienie okazało się nieprawdopodobnie niskie, a puls prawie niewyczuwalny. Oznaczało to stan na tyle poważny, że natychmiast wezwano reanimacyjną karetkę pogotowia ratunkowego i przewieziono mnie do szpitala w Kole.
Zaraz przy moim łóżku pojawiła się Mama, którą siostry powiadomiły o pogarszającym się stanie mojego zdrowia. Zlecono badanie krwi i moczu, aby przywrócić prawidłowe krążenie i podnieść ciśnienie krwi zaordynowano podanie kilkunastu kroplówek (a wystarczyłoby mnie zdenerwować). Po całym dniu pompowania płynów udało się uzyskać stan pewnej równowagi krążeniowej. Lekarze sugerując się nieco lepszymi wynikami i lekką poprawą samopoczucia, dają recepty, przedstawiają listę zaleceń i wypisują do domu pomocy. Siostry zaczęły podawać mi zalecony antybiotyk (kolejny). Wszyscy żyliśmy nadzieją na poprawę mojego zdrowia, jednak wbrew oczekiwaniom było coraz gorzej. Bardzo wysoka gorączka wycieńczała mnie przez kilka dni. Siostry robiły wszystko, by ulżyć mi w cierpieniu, nie odstępowały mnie w dzień i w nocy, cierpliwie zmieniały chłodzące rozpaloną głowę okłady, mimo złego stanu, czułem ich dobroć i szczerą troskę.
Niestety stan się pogarszał, bardzo niskie ciśnienie krwi spowodowało utratę przytomności. Lekarz pogotowia, który już znał mój przypadek, nie analizuje sytuacji, tylko rutynowo podaje kroplówkę zapewniającą stabilizacje krążenia i odjeżdża.
Chwilowa poprawa przynosi powiew nadziei. Niestety na krótko, po południu mój stan znów się pogarsza, ciśnienie jest tak niskie, że trudno je zbadać. Siostry ponownie wzywają karetkę pogotowia, które tym razem odmawia udzielenia pomocy, tłumacząc że to normalny proces, że lekarstwo podane w kroplówkach musi zadziałać, a na to potrzeby jest czas, natomiast ja i wszyscy z mojego otoczenia mieliśmy wrażenie, że tego czasu jest coraz mniej!
W końcu do akcji wkroczyła sama Pani Dyrektor, która kontaktując się z stacją pogotowia ratunkowego, kategorycznie zażądała mojej hospitalizacji w celu dokonania koniecznych badań, postawienia diagnozy i wdrożenia efektywnego leczenia.
Pani Dyrektor, jestem Pani bardzo wdzięczny, dzięki Pani stanowczości, służby medyczne potraktowały mnie serio.
Badania rozpoczęto od analizy krwi, moczu, dalej USG brzucha, EKG i echo serca. Wstępna diagnoza wskazywała na zapalenie osierdzia serca, które było powiększone, a to miało wpływ na cały organizm, skutkując powiększeniem wszystkich narządów wewnętrznych. Ostatecznym potwierdzeniem lub wykluczeniem diagnozy wstępnej miało być badanie specjalistyczne wykonane w szpitalu w Koninie.
Termin badania ustalono za trzy dni, a więc trzeba było przeżyć kolejne trzy dni z wysoka gorączką, bardzo obolałym ciałem i lawinowo pogarszającą się psychiką. W tym wszystkim towarzyszyła mi moja kochana Mama. Każdą noc spędzała przy mnie. Wspierała mnie, cierpliwie zmieniała chłodzące kompresy i pilnowała, abym wypijał odpowiednią ilość płynów. Badanie było przewidziane na godziny poranne, więc Mama po całej nocy spędzonej przy moim łóżku, po prostu nie miała siły by przygotować mnie do wyjazdu i towarzyszyć mi w czasie tej wyprawy. Kiedy mój opiekun Piotrek zobaczył Mamę, poprosił aby pojechała do domu troszkę odpocząć i sam wszystkim się zajął.
Widząc jaki jestem pokłuty , po podłączany do kroplówek i pompy utrzymującej ciśnienie, jak każdy dotyk sprawia mi ból, najdelikatniej jak mógł umył mnie ,ubrał i czekaliśmy na transport. Karetka pojawiła się dość szybko i przełożono mnie na nosze. Piotrek dobrze znał moje potrzeby w kwestii prawidłowego ułożenia ciała, więc zwrócił uwagę na szczegóły, aby zapewnić mi jak najlepsze warunki transportu.
W czasie podróży do Konina w ambulansie nad moim niestabilnym stanem zdrowia czuwał lekarz. Nie muszę chyba mówić jakie było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że lekarz nie wie, do którego szpitala w Koninie trzeba mnie zawieźć. Tak więc z gorączką, balansując na krawędzi życia i śmierci Mariusz zwiedził oba szpitale w Koninie.
Frustracja sięgnęła zenitu, stłamszona psychika dała o sobie znać i dostało się lekarzowi, jak można tak traktować człowieka, a zwłaszcza ciężko chorego. Nie będę cytował, bo to zbyt „mocny” tekst. Nawet gdybym był zdrowy, nawet w stanie najwyższego wzburzenia, nigdy do nikogo nie ośmielił bym się zwrócić w taki sposób, ale …stało się … bo się należało.
Wreszcie po rozlicznych przygodach, przyszedł czas na badanie, które polegało na podpięciu elektrod urządzenia diagnostycznego do klatki piersiowej oraz wprowadzeniu przez przełyk sondy w okolice serca. Wynik badania wykluczył podejrzewane wcześniej zapalenie osierdzia serca. Ucieszyłem się, że serce jest w porządku, ale zaraz wkradł się lęk, co to jest? Co jest przyczyną mojego złego stanu zdrowia?
Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać. Po powrocie na oddział do Koła zapadła diagnoza – posocznica potocznie zwana „sepsą” ( zespół objawów spowodowanych gwałtowną reakcją organizmu na zakażenie.) Wtedy o tej chorobie nic nie wiedziałem, ale szybko przekonałem się, że moja sytuacja jest naprawdę bardzo poważna. Natychmiast zostałem umieszczony w izolatce znajdującej się na końcu oddziałowego korytarza. Pielęgniarki w specjalnych fartuchach z zachowaniem najściślejszych procedur wykluczających swoje zakażenie, podłączały mi kroplówki pocieszając jednocześnie, że to jeszcze nie koniec świata. Widząc to całe zamieszanie, te przedsięwzięte środki ostrożności, moją izolację, czułem się jak trędowaty.
Po południu przyjechała Mama z moją siostrą Renatką, lekarz wytłumaczył im z jaką przypadłością walczy mój organizm. Konieczność izolacji, samotność i bezradność były dla mnie przerażające.
Moja kochana Mama nie zgodziła się abym został sam, postarała się o specjalne pozwolenie aby czuwać przy mnie nieustannie w dzień i w nocy!
Aby uzyskać poprawę mojego zdrowia konieczny był zastosowanie bardzo drogiego i trudno dostępnego antybiotyku, który został sprowadzony z OIOM-u z Konina. Na sprowadzenie tego leku konieczna była specjalna zgoda, którą otrzymałem. Już na drugi dzień rozpoczęła się walka o moje życie. Lekarz prowadzący z medycznego punktu widzenia nie widział już dla mnie ratunku, bo mój organizm był już bardzo słaby.
Dni wlokły się niemiłosiernie. Trawiła mnie wysoka gorączka, wciąż nie było oznak poprawy, załamałem się psychicznie, przestałem walczyć o życie. Pierwszy raz od czasu wypadku poddałem się. To był najgorszy etap w moim życiu. Stałem się na wszystko obojętny, nie jadłem, niewiele piłem, miałem dość bólu, cierpienia i tej powalającej bezradności. Zacząłem prosić Pana Boga aby mnie zabrał do siebie, chciałem umrzeć aby skrócić cierpienie moje, mojej Mamy, sióstr, które czuwały nade mną. Pragnąłem wydostać się z tej sali, już nie cierpieć, miałem dość kłucia, dość wenflonów , które z powodu pękających żył wkłuwane były wszędzie gdzie się da.
W tym czasie nikt mnie nie zawiódł. Wspierali mnie Darek i Siostry z domu pomocy społecznej, Pani Jola, Ksiądz Kazimierz, opiekunowie, kuzynostwo i koledzy. Odwiedzali mnie na zmianę, ale ja byłem nieobecny, myślami byłem z Panem Bogiem prosząc, aby mnie zabrał z tego świata do Siebie.
Szczególnie dziękuję mojej niestrudzonej Kochanej Mamie i siostrze Magdzie, która będąc w II klasie technikum po lekcjach zmieniała się z Mamą, aby czuwać przy mnie. Przez to Magda nagromadziła zaległości w szkole i jej promocja stanęła pod znakiem zapytania. Sprawne zmiany Mamy i Magdy w szpitalu były możliwe dzięki mojemu szwagrowi, który je przywoził i odwoził do domu, lub w przypadku Magdy, po dyżurze nocnym prosto do szkoły.
To była najtrudniejsza lekcja pokory, czas refleksji nad ceną życia i znaczenia zdrowia, które musi osiągnąć pewną normę, aby móc funkcjonować i myśleć racjonalnie.
Przełom nastąpił po dwóch tygodniach. Po czasie nieustannej walki całego oddziału, na przekór wcześniejszym prognozom, mój stan zaczął się poprawiać, spadła gorączka, zacząłem sypiać. Przesypiałem po kilka godzin, wcześniej trwałem w bezsennym letargu, to był taki sen na jawie. Nadal musiałem pozostać w szpitalu, aby bakterie były całkowicie unicestwione, aby mieć pewność, że choroba nie powróci. Dzięki Bogu udało mi się osiągnąć stabilny stan zdrowia i zostałem wypisany na Święta Wielkanocne, prosto do mojego domu.
Pan Bóg doświadczył mnie tą lekcją pokory, abym zrozumiał, że wszystko od Niego zależy. On jest Panem życia i śmierci, On wie, co jest dla mnie najlepsze i to On, a nie ja, decyduje o momencie powołania do Wieczności.
Dziękuję Panu Bogu za ten wyjątkowy czas Łaski. Dziękuję wszystkim którzy wspierali mnie i moją Mamę, dziękuję pielęgniarkom i stażystkom , oddziałowej i lekarzom pracującym na oddziale wewnętrznym w Kole. Kiedy opuszczałem oddział, dwie bardzo zaprzyjaźnione ze mną stażystki (niestety, ponieważ kontakt się urwał zapomniałem jak miały na imię , dziewczyny, proszę, odezwijcie się, kontakt możecie znaleźć na stronie www.mariuszharasny.pl) płakały razem ze mną! Płakaliśmy z radości, że zwyciężyłem chorobę, płakaliśmy że odzyskałem wolę walki na każdy dzień. Płakałem również dlatego, że nadszedł dzień rozstania z zaprzyjaźnionymi osobami, bratnimi duszami, które nieustannie wspierały mnie w najtrudniejszych chwilach życia.
Tak, to był najtrudniejszy okres mojego życia, najtrudniejsza lekcja pokory. Pokora to największa z cnót, więc wymaga niezwykłego poświecenia. Od tego czasu nieustannie dziękuję Panu Bogu za każdy dzień, który dostaję od Niego w prezencie .
Jest godzina 01:05. Harnasku, z bólem serca i łzami w oczach przeczytałam o długiej i trudnej walce o Twoje ZYCIE. Jestem głęboko poruszona i wzruszona. Ten wspaniały tekst niech będzie HOŁDEM dla tych, którzy Ci towarzyszyli w tej męce (Rodzina, Przyjaciele, Personel Medyczny). Dzięki Bogu wróciłeś do żywych. W tej chwili tylko tyle mogę napisać. Tekst zrobił na mnie niesamowite wrażenie. Nie mogę zebrać myśli.
Hej. Potwierdzam Twoje słowa. Również nie mogłam zebrać słów po przeczytaniu tego wspaniałego i głęboko poruszajacego tekstu. Nadal brakuje mi słów, aby wyrazić wszystkie moje myśli. Podziwiam Mariusza… Pozdrawiam, Dominika
Bo Mariusz jest „the beściak”, domyślam się Dominiko co czułaś po przeczytaniu tych wspomnień…masz racje, nie sposób wyrazić uczuć, które temu towarzyszą.
Przytulam Haniu
Mariusz – czasem słowa więzną w gardle… chciałoby się coś powiedzieć, coś mądrego, coś od serca, coś co w danej chwili siedzi w głowie… ale tym razem nie potrafię… po prostu nie… pustka… Wiesz nasuwa mi się tylko jedno – DOBRZE ŻE JESTEŚ …
Wspolczuje i to bardzo sama to przeszlam cudem bo u mnie bylo gorzej.. Zapadlam w spiaczke a gdy sie wybudzilam sami mnie wprowadzili w farmakologiczna. Dobrze ze jestes swiadom tego co sie stalo bo ja jak sie obudzilam i zobaczylam ze jestem w szpitalu to sie przerazilam. Pamietalam tylko jak jechalam karetka do innego szpitala na oiom. A najgorsze ze nikt mi nic nie chcial powiedziec. Wiesz wspolczuje ludziom ktorzy to przezyli ja nie moglam mowic bo ostra niewydolnosc pluc uniemozliwila mi normalne oddzychanie i musialam miec tracheotomie i respirator, nie moglam chodzic bo sil mi brakowalo po spiaczce zanik miesni straszne. Jak dziecko uczylam sie wszystkiego na nowo.. Jedna noga bylam juz na tamtym swiecie. Albo cud albo doswiadczenie lekarzy..
Hej bylam w takim samym stanie co ty .jak sie teraz czujesz . Pozdrawiam
Hej ! Wiem jak to jest sama jestem po sepsie juz 7 lat. Identyczny przypadek jak werson . Nie chdzilam respirator i te sprawy . Zaczelo sie od ciazy 29 tydzien urodzilam synka i …obudzilam sie za miesiac. Dziś DZiekuje Bogo ze i ja i synek z tego wyszlismy ale uraz i strach nie opuszcza mnie strach o wlasne zycie .chcialabym sie podzielic przezyciami z tymi którzy przechodza to samo co ja . Jak wasze serducho po tym wszystkim.jak sie czujecie. Pozdrawiam
Jesli chodzi o mnie z dnia na dzien coraz lepiej. Bardzo dobrze znam ten strach o ktorym piszesz. Wiesz czuje ze sie psychicznie strasznie zmienilam.. ale to doswiadczenie czegos mnie nauczylo. Pokory do zycia. Jesli chodzi o serduszko to ok. Ale oczywiscie mam inne dodatki gratisy
cierpie na epilepsje po tym wszystkim czesto bola mnie nerki a watroba puchnie. A najgorsze ze czesto przypominaja mi sie koszmary ktore snily mi sie podczas pobytu na oiomie. Ale staram sie zyc jak wczesniej pomimo ze sil mam o wiele mniej. Naprawde szybko sie mecze. Ja jestem ponad rok po sepsie tej mocnej. Miedzyczasie mialam zabieg i tez mnie to dopadlo ale lekarze byli na to przygotowani wiec nie bylo az tak zle. Wczesniej niestety chodzilam kilka dni z sepsa..
Drogi Mariuszu,
Wlasnie przeszalm sepse w wieku 65 lat. Chodzilam z nia 2 tygodnie i z pogotowia dwa razy odsylano mnie do domu. Dopiero po interwencji rodzinnego lekarza przyjeto mnie na odddzial interny. Ratowanie mnie zajelo lekarzom okolo 20 godz. i dosyc szybko moj organizm zareagowal na leki. Po 10-cio dniowej terapii antybiotykami jestem w domu. Wszystko jest niby w porzadku ale nie mam zupelnie energii. Ledwo jestem w stanie wstac z lozka i wykonac troche ruchu. Mam pytanie jak dlugo dochodziles do siebie po sepsie i czy znalezli zrodlo zakazenia, u mnie niestety nic nie znalezli. Troche CAD scan i MRI wykazaly stan zapalny w okolicach watroby, trzustki ale nic poza tym.
W tym wszystkim tez wierze w opieke Boska, zawierzylam Bogu chociaz z dnia na dzien gaslam w oczach ale Bog postawil na mojej drodze Aniolow (ludzi), ktorzy wskrzeszyli we mnie odrobine checi walki o siebie i dlatego zyje i mam zamiar zyc aczkolwiek jest mi bardzo ciezko…..pozdrawiam Lucyna