O mnie

_DSC0673 (1024x685)Poniżej znajdziecie moją historię. Historię, która zaczęła się 31maja 1998r i trwa do dziś …    Zaczęło się od skoku … Skoku, którego nie powinno być …

 

 

 

 

Skok

Był to ostatni dzień maja. Piękna pogoda, wraz z przyjaciółmi wybrałem się nad duży basen. Chociaż był koniec maja woda była ciepła, zupełnie jak w upalne lato. Na początku nie miałem ochoty się kąpać, jakbym już wtedy coś przeczuwał. Ale chwile potem byłem już w wodzie. Zawsze pierwszy jeśli chodzi o pływanie i skakanie. Już w wieku szkolnym zdobyłem kartę pływacką. Ale to nie miało znaczenia, bo przeznaczenia nie da się oszukać. Przy wodzie była niewielka plaża, wziąłem duży rozbieg i chciałem wykonać swój popisowy numer, skok z saltem w powietrzu. Byłem w tym dobry, wszystko miałem opanowane, ale nie tym razem. Kiedy byłem w powietrzu czułem, że zrobiłem coś źle, skok i wybicie się w górę nie było takie jak powinno. Coś zrobiłem źle, ale było już za późno.

…To był mój ostatni skok…

Pamiętam swoje bezwładnie zwisające ręce, w głowie panika i niewyobrażalny strach. Pragnąłem zaczerpnąć choć łyk powietrza. W ostatnim momencie, kiedy już oczy zachodziły mgłą, życzenie się spełniło. Szybka reakcja przyjaciół uchroniła mnie od utraty przytomności i zachłyśnięcia się wodą. Byłem przytomny, ale nieświadomy tego w jakim byłem stanie. Nie wiedziałem, że każdy ruch głowy może pogorszyć mój stan, chciałem żeby koledzy przenieśli mnie jak najdalej od wody i plaży.

Diagnoza

Wszystko działo się tak szybko, trafiłem do szpitala w Turku.

Wystarczyła chwila i całe moje życie stanęło pod wielkim znakiem zapytania. Nie byłem świadomy tego co to znaczy być sparaliżowanym, nie móc ruszyć żadną kończyną. Z szpitala w Turku szybko zostałem przewieziony do ośrodka w Zgierzu. Tam została przeprowadzona operacja połączenia kręgów na odcinku C3 i C4 specjalną płytką platynową. Skrócony opis zabiegu brzmi: Odbarczenie rdzenia kręgowego na drożność z korporektomii C4-C5. Przeszczep belki korundowej miedzy trzony C3-C6 . Usztywnienie wewnętrzne przednie płytą tytanową cod.ma/na między C3 i C6.

Przebłyski

Pamiętam tylko przebłyski takie jak dźwięk maszynki do strzyżenia, która zgoli mi włosy, byłem zdenerwowany z tego powodu. Nie miałem pojęcia, że lekarze walczą o moje życie i robią to co było niezbędne w tamtym momencie.

Przez całą noc leżałem na specjalnym wyciągu, który odciążał kręgosłup po zabiegu. Po operacji chciałem krzyczeć na tych ludzi, myślałem Boże czego oni chcą, dlaczego mi to robią?!. Jednak nie mogłem wypowiedzieć nawet słowa, uniemożliwiła mi to rurka tracheotomijna, dzięki której mogłem oddychać.

OIOM w Koninie

Po tygodniu spędzonym w Zgierzu zostałem przewieziony do Konina, gdzie przebywałem na oddziale intensywnej opieki medycznej. Tam przez pięć tygodni walczyłem o życie – to były dni pełne koszmaru i bólu. Zapalenie płuc, wysoka temperatura, odleżyny, sonda w nosie, odsysanie i przekręcanie na boki.

Rola rodziny

Dużo by wymieniać; robili zemną co chcieli, a ja nawet nie mogłem zaprotestować. Dobrze ze miałem przy sobie rodziców w szczególności tatę, mama miała na dniach urodzić brata tak upragnionego przeze mnie .Widząc ich czułem się lepiej, wiedziałem, że ktoś mnie rozumie. Rodzice – to właśnie oni byli moją podporą w tym najtrudniejszym czasie. Wystarczyło, że spojrzeli na mnie, głównie w oczy i wiedzieli czego potrzebuje. W tamtym czasie oczy odgrywały rolę komunikacji z bliskimi. Nie muszę chyba nikogo przekonywać, że to było dla mnie i mojej psychiki piekło. Nie dosyć, że nie mogłem poruszyć żadną z kończyn, to na dodatek nie mogłem też mówić. Oprócz rodziny nikt mnie nie rozumiał, miałem tyle pytań, których nie mogłem zadać. W moim sercu płonął ogromny pożar, który trawił mnie wewnętrznie, niczym nie mogłem powstrzymać żywiołu.

Usunięcie rurki, zmiana oddziału

Czas płynął tak wolno, po pięciu tygodniach, które dla mnie były wiecznością nastąpiła poprawa mogłem samodzielnie oddychać!. Po usunięciu rurki, zaczerpnąłem łyk powietrza, różnił się od tego którym oddychałem przez rurkę. Był czystszy, przenikał przez moje ciało i karmił tlenem miejsca które dryfowały w mroku, które traciły nadzieję. Ten oddech był dla mnie czymś w rodzaju przewodnika. To był pierwszy impuls optymizmu, odzyskałem coś co uważałem za stracone.

Mój stan zdrowia był oceniony przez lekarzy jako stabilny. Dlatego mogłem już opuścić oddział ratujący życie. Kiedy sanitariusze przewozili mnie na inny oddział, pożegnałem się z personelem który uratował mi życie.

Powiedziałem dziękuje i to co usłyszałem było piękne i wzruszające. Cały personel bił mi brawa, nigdy tego nie zapomnę. Przy tej okazji, chciałbym pozdrowić tych wspaniałych ludzi. Wyjeżdżałem stamtąd bez świadomości tego co się ze mną dalej stanie, jak dalej żyć.

Szpital w Turku

Przyszłość nie była już tak kolorowa jak przed wypadkiem. Zaczęła się tułaczka po szpitalach. Powróciłem do tego w Turku. Rodzicom było łatwiej się mną opiekować, szpital był blisko naszego rodzinnego domu. Uczyłem się od nowa mówić, było to bardzo trudne, ale zarazem upragnione i piękne, wreszcie mogłem się normalnie porozumiewać z rodziną i przyjaciółmi.

W Turku spędziłem kawał czasu, bo aż 9 miesięcy. Były to cholernie długie miesiące. Próbowałem pogodzić się ze swoim losem i zaakceptować siebie takiego jakim jestem po wypadku. Ale to było trudniejsze niż myślałem. Psychicznie czułem się zdrowym, silnym chłopakiem, który radził sobie świetnie ze wszystkimi trudnościami. Ale rzeczywistość była inna, na każdym kroku potrzebowałem pomocy osób trzecich. Sam mogłem tylko wodzić oczyma po szpitalnych ścianach i sufitach.

Zapaść

Podczas pobytu w szpitalu, los nie był dla mnie łaskawy. Wysoka gorączka i skoki ciśnienia doprowadziły do zapaści serca. Lekarze przekazali rodzinie wstrząsającą wiadomość, powiedzieli, że nie widzą nadziei dla syna. Ale dla moich bliskich słowa lekarzy były nie do przyjęcia i ani na chwile nie przestali wierzyć, że mój organizm wygra ze śmiercią. Ta wiara i siła, która biła z ich oczu pomogła, pokonałem traumatyczne chwile i powoli wracałem do świata żywych. To przeżycie było takim impulsem iż pomyślałem, że skoro wyrwałem się z rąk śmierci, to nie mogę z tego nie skorzystać.

Rehabilitacja i wola życia sprawiły, że mój stan zdrowia był mocno stabilny. Poza tym miałem ogromne wsparcie ze strony personelu, starannie się mną opiekowali i nie dali mi odczuć, że jestem kompletnie bezradny. Ich podejście chroniło mnie przed łatwym wtargnięciem w świat ciężkiej depresji.

Ośrodek rehabilitacyjny w Reptach

Ze szpitala w Turku zostałem przewieziony do profesjonalnego ośrodka rehabilitacyjnego w Reptach. To piękny kurort w tarnowskich górach. I dopiero tu poczułem smak prawdziwej rehabilitacji. Pot spływał ze mnie strumieniem. Tutaj też dotarło do mnie jak będzie wyglądać moje życie. Widząc innych młodych ludzi na wózkach, po podobnym urazie jak moim, złudzenia, że będę chodził prysły. Ale próbowałem zagłuszyć złe myśli i skupić się na rehabilitacji. I chyba mi się udało, bo po roku w którym balansowałem na granicy życia i śmierci wyzwoliłem się z kajdan łóżka i usiadłem na wózku. Rehabilitacja pozwoliła mi oglądać świat jaki pamiętałem z przed wypadku. Ściany i sufit pokoju zmieniły kolory, odzyskałem dostęp do koloru nieba i promieni słońca. To był przełom, nie leżałem już jak „kłoda”; otrzymałem możliwość patrzenia na wszystko czego mi tak bardzo brakowało. Czułem się dużo lepiej, a zawdzięczałem to rehabilitacji, ludziom którzy się mną zajmowali i rodzinie, która tak bardzo mnie wspierała. Miałem w sobie dużo wiary i nadziei, że dzięki takiej pracy jak w Reptach mogę zyskać jeszcze więcej.

Poznań

Moim kolejnym krokiem był Poznań. Sześć tygodni ciężkiej pracy w ośrodku rehabilitacyjnym. Było mi trudno, miałem chwile zwątpienia, ale ludzie którzy się mną zajmowali reagowali w odpowiednich momentach. Nigdy ich nie zapomnę, wspomnienia o nich są ciepłe i kojące, czasem przywołuję w myślach chwile, w których dostarczali mi energii i nowych sił. Dziękuje im z całego serca. Wierzyli we mnie bardziej niż ja sam, motywowali. Czułem, że za wszelką cenę chcą mi pomóc, że nie jestem im obojętny, cieszyli się z postępów razem ze mną. Lepszej motywacji nie mogłem dostać. Podziwiam ich za cierpliwość i opanowanie w chwilach w których byłem nerwowy i niecierpliwy.

Dom Pomocy Społecznej w Kole

Żyłem nadzieją i rehabilitacją. Mijały miesiące, rodzice opiekowali się mną w domu jak mogli. Kiedy było tylko możliwe jeździłem do ośrodków rehabilitacyjnych. Ale chociaż bardzo chciałem, to nie mogłem korzystać zbyt często z pomocy terapeutycznych placówek. Pojawił się problem, tetraplegia to skomplikowane schorzenie, rehabilitacja jest niezbędna do życia. W domu nie było warunków by móc optymalnie utrzymać zakresy ruchowe kończyn. Rodzina robiła co mogła, ale potrzebowałem fachowej opieki pod kontem rehabilitacji i zdrowia. W ostateczności wystarczyłby terapeuta rehabilitacji, ale rodzinny budżet nie pozwalał na taki krok. Wspólnie musieliśmy podjąć bolesną decyzję, zamieszkałem w Domu Pomocy Społecznej w Kole. Takie rozwiązanie było dla mnie trudne, ale rozsądek wymusił we mnie ten krok. Głównym powodem była regularna rehabilitacja, to było najważniejsze. W ośrodku miałem przebywać pół roku, ale czułem się tam świetnie. Poznałem wielu przyjaciół na dobre i złe. Postanowiłem zostać tam dłużej, tęskniłem za domem, ale w ośrodku miałem profesjonalną opiekę. Poza tym nasz dom to pokój i kuchnia, a w nich osiem osób i maleńki brat, więc rozumiecie.

Wszystkie jednak święta jak i czas wakacyjny spędziłem w domu z rodziną. Ośrodek ten zamieszkiwali przede wszystkim starsi, schorowani ludzie. Byłem tam najmłodszy, dlatego można powiedzieć, że byłem tam takim rodzynkiem. Ludzi i personel przede wszystkim płci pięknej, który tam pracował tak mocno zaraziłem swoją skromną osobą, że do dzisiaj utrzymujemy kontakty, odwiedzają mnie gdy tylko mogą i miło spędzamy ze sobą czas.

Wózek elektryczny

Z pomocą dobrych ludzi którzy tam pracowali, którzy otworzyli mi oczy na pewne sprawy i na to o co mogę się ubiegać, udało mi się załatwić dofinansowanie z PFRON na specjalny wózek elektryczny. Otrzymanie tego wózka zmieniło moje życie o 180 stopni. Mogłem samodzielnie się poruszać za pomocą dżojstyka, który obsługuję brodą. Wcześniej byłem zdany na kogoś, kto pchał wózek. Wózek ten sprawił, że stałem się choć trochę samodzielny i sprawny; pamiętam że nie mogłem się z nim rozstać i nawet po 12 godzinach choć byłem zmęczony to i tak goniłem siostry po korytarzach .

Komputer

Następnym wyzwaniem było dofinansowanie na komputer. Po wielu wysiłkach, po godzinach spędzonych nad papierkami i dokumentami dzięki ogromnej pracy rodziny i przyjaciół plan się zrealizował. Początki były trudne, podstaw obsługi komputera uczyłem się przy użyciu urządzenia o nazwie Sip Puff Switch firmy Harpo. To urządzenie montowane na głowie, pozwalające na przekazywanie do komputera takiej informacji jak klikanie myszką, czy przyciskanie przycisku. Do obsługi konieczna jest jedynie zdolność do wykonywania niewielkich przechyłów głowy do przodu, do tyłu i na boki oraz umiejętność dmuchnięcia i zassania powietrza przez ustnik. Urządzenie idealne dla osób z całkowitym niedowładem kończyn górnych. Rozwiązanie dobre, gdy siedzi się na wózku. Ja wolałem korzystać z wózka, gdy na nim siedziałem, a nie spędzać czas przed komputerem. Szukałem innego rozwiązania. Wiedziałem już że komputer da mi dużo możliwości, otworzy kolejne – zaraz po wózku okno na świat.

Sepsa

Przeżyłem w ośrodku w Kole bardzo dużo miłych chwil, lecz niestety musiałem sprostać następnej chorobie albo przeciwnościom losu. Zaatakowała mnie sepsa. Trafiłem do szpitala z wysoką gorączką, znikomym ciśnieniem i ogólnym wyczerpaniem organizmu. TO BYŁ CZAS, W KTÓRYM TEN JEDEN RAZ , JEDEN JEDYNY RAZ SIĘ PODDAŁEM. NIE WIERZYŁEM I NIE CHCIAŁEM WALCZYĆ. Gdyby nie rodzina i lekarze, którzy postawili mnie na nogi nie wiem czy byłbym tu teraz z Wami. Pocieszał mnie tylko fakt, że zawsze byli i będą przy mnie najbliżsi, a przede wszystkim rodzina – wtedy już tylko mama, bo tato zginął w wypadku trzy lata po moim skoku do wody. Jego odejście boleśnie mnie doświadczyło…

Cieszę się, że dostałem szansę na dalsze życie.

Marzenia o własnym pokoju

Wspólnie z mamą i 4 siostrami zdecydowaliśmy, że chcemy być razem. Nie było łatwo, nie było warunków (wspomniałem o tym wcześniej), ale to również udało się przezwyciężyć i dobudowaliśmy pokój z łazienką. O tym jak to wyglądało dowiecie się klikając na link http://www.mariuszharasny.pl/?page_id=33

Internet, szkoła, praca

Odkąd wróciłem po tej nieszczęśliwej sepsie zawsze mówiłem o Internecie no i dopiąłem swego; szukałem wszędzie i na wszystkie możliwości i cztery lata temu w styczniu założyłem Internet radiowy. Początek był trudny (wspominam o nich w sekcji komputer), jednak po niedługim czasie znalazł się przyrząd dzięki któremu zacząłem na dobre przygodę z Internetem. Na monitorze znajduje się kamerka, która szuka specjalnej kropki, która znajduję się na moim czole. To było niesamowite, można powiedzieć, że nie byłem już tylko w czterech ścianach. Komputer otworzył mi okno na świat, otworzył nowe możliwości. Po trzech miesiącach od zamontowania netu znalazłem i rozpocząłem prace przez Internet. Pracuje już prawie trzy lata, jest to dla mnie wielka satysfakcja no oczywiście mogę zarobić parę groszy, które w tak dużej rodzinie są bardzo potrzebne.

Muszę się Wam czymś pochwalić – dzięki Internetowi udało mi się skończyć szkołę średnią. Jestem z siebie dumny, nie wiedziałem, że jestem taki zdolny chłopak 😉

Nadal pracuję, moim narzędziem pracy jest oczywiście komputer. Praca polega na wyszukiwaniu odpowiednich załączników do danego przetargu. Daje mi to wielką satysfakcje. Siostry śmieją się ze mnie, że taki to ma dobrze leży sobie, nie dojeżdża do pracy i co mu do szczęścia potrzeba – chyba tylko dziewczyny 😉

 

Zawsze mam kogoś pod ręką, gdyż mam pięcioro rodzeństwa. Nie czuję się nie potrzebny i samotny – to na pewno nie. Staram się pomagać swojej rodzinie jak tylko potrafię, chociażby słowem, uśmiechem i swoją wolą walki. Wiem, że nie raz jestem nieznośny, daję swoim najbliższym popalić, ale kto nie ma złych dni.

Myślę że jestem w miarę szczęśliwym człowiekiem, mimo tego iż jestem taki niesamodzielny. Mam zajęcie, mam swoje marzenia i pragnienia,  a przede wszystkim mam kochającą rodzinę.

 

Poznaliście moją historię, chciałbym aby wielu Wam dała do myślenia. Nie rozumiem ludzi, którzy mogąc samodzielnie się poruszać, podrapać po głupim nosie czy pracować nie widzą sensu życia. Nie wiedzą co tracą, docenia się to wszystko dopiero jak się to straci. Uważam, że dla każdego jest zawsze nadzieja. Nie od nas zależy wiele rzeczy, ale to my decydujemy o tym co z tym naszym losem zrobimy, jak dalej nim pokierujemy, jak się podniesiemy po upadku i jak przeżyjemy to co nazywa się życiem.

 

Pozdrawiam

Mariusz

 

 

 

10 Responses to O mnie

Dodaj komentarz